Nauka przeliczania pieniędzy
Kiedy na fejsie długo nie pojawia się jakiś konkretny, powiedzmy merytoryczny post ( moje posty rzadko są merytoryczne) odczuwam coś w rodzaju wyrzutów sumienia. I chyba ostatnio takich postów nie było.
Nauka posługiwania się pieniędzmi to bardzo ważna sprawa. Toż to jest mega życiowa sprawa. Coś, co w życiu jest dzieciom, a później dorosłym, potrzebne. No to jedziemy. Jak to u nas z tymi pieniędzmi było, i jak jest teraz?
Zacznijmy od samiuśkiego początku. Od dawna działamy matematycznie. Jeszcze w przedszkolu było dużo dodawania na prawdziwych przedmiotach. Doszło odejmowanie. Też tylko na konkretach. Z odejmowaniem były problemy ale z czasem pokonaliśmy je. Przyszedł czas na zapisywanie działań, oswajanie ze znakami „=”, „+” „-”. Z przeliczania przedmiotów przechodziliśmy na rysowanie kresek. Próbowaliśmy liczenia na palcach ale przy zaburzeniach SI, trudnościach z planowaniem motorycznym to nie zdało egzaminu. Nie da się liczyć na palcach jeśli się tych palców nie czujesz. No…chodzi mi głównie o to, że tej matmy było dużo.
Pewnego dnia podstawa programowa poinformowała mnie: „Tolu, droga Tolu. Czas na przekroczenie dziesiątki”. Książki dla dzieci w normie nie dawały możliwości pracy na konkrecie. Kilka rysunków pokazujących np. opakowanie chusteczek ( 10 sztk.) a obok 3 pojedyncze sztuki. No policz i zapisz. Dla moich dzieci opakowanie chusteczek to jedna rzecz. One nie domyślą się, że 10 na opakowaniu oznacza to, że w środku jest ich 10.
Rozpoczęliśmy przygodę z Numicon i Montessori ( zależy u którego dziecka). Montessori nie sprawdza się przy bardzo słabych paluszkach- ciężko jest policzyć te drobne koraliki. Na klockach Numicon i na Montessori przekroczyliśmy tę słynną „dziesiątkę”. Na początku Jeże przeliczały kółeczka w numicon. Podałam klocek 10 i pytałam „ile tu jest kółek?” Dodawałam kolejny klocek np.4, przeliczaliśmy ile kółek jest na nim, a potem sumowaliśmy. Po 3 dniach jeże nie potrzebowały przeliczania na klocku 10. Wiecie, o co kaman? Tyle razy liczyli, że po prostu zrozumieli „Aha. Tu jest 10” . I to był przełom.
Kolejny dzień to określanie liczebności. Ja kładłam klocki ( np. 10 i 4) a jeże przeliczały ( 10, 11, 12, 13, 14 tu jest 14) i zapisywały. Zaraz przeszliśmy na inne rzeczy. Bo klocki numicon czy perły Montessori nie są im w życiu potrzebne. Liczyliśmy na zwykłych klockach. Razem złączyliśmy 10 klocków a potem dobieraliśmy pojedyncze sztuki. Raz ja to robiłam, a ich zadaniem było zapisanie liczny, raz ja zapisywałam, a oni musieli położyć odpowiednią ilość klocków. Najpierw dawali tę dziesiątkę już złożoną, a potem pojedyncze. Kolejnego dni były te chusteczki, kulki, patyczki itp.
Przyszedł czas na kasę. I nie było większych problemów. Pokazuję banknot, na nim napisane jest 10. Po tylu dniach praktyki, to już było jasne. Jedna rzecz możne oznaczać 10.
Najpierw do banknotu podałam tylko złotówki. Wiecie, na klockach były dziesiątki i jedności. Monety 2zł i 5 zł to by było za dużo komplikacji. Ja kładłam jakąś kwotę, chłopcy obliczali i mówili mi, ile tam jest kasy. Było bezproblemowo. Potem ja pisałam kwotę, a oni podawali pieniądze. Dopiero po tych ćwiczeniach przyszła zabawa w sklep.
Bo to nie chodzi o to żeby zawsze było ładnie i instagramowo. Tak fajnie jest pokazać, ze dzieci bawią się w sklep, przeliczają, kupują, ćwiczą umiejętności społeczne. Ale helloł! Powoli. Jeśli dziecko dopiero się uczy przeliczać pieniądze to najpierw musi się na tym porządnie skupić. Jeśli wcisnę im koszyk na zakupy, z sali zrobię sklep, dam portfel, z którego ciężko wyciągnąć pieniądze, będę się upierać żeby dziecko zachowało się kulturalnie „powiedz Dzień Dobry”…”No powiedz, co byś chciał kupić” itp. To robimy chaos. Za dużo!
Ja nie robiłam żadnego sklepu. Położyłam kilka zabawkowych smakołyków i napisałam ile kosztują. Wymieniamy produkt za pieniądze. Na razie bez żadnych „ Dzień dobry. Poproszę coś tam…” bez stania przy ladzie, bez tego szumu i chaosu. Poćwiczymy, nabierzemy wprawy, zrobimy sklep. Po kolei!
Przyszedł czas na kolejne monety. Tu było różnie. To wszystko przecież zależy od dziecka. Jednemu wystarczyło pokazać 2 zł i 1 zł. Przeliczyć i stwierdzić, że to jest razem 3. Pokazałam też dwie złotówki i jedną dwójkę, przeliczyliśmy, porównaliśmy, doszliśmy do wniosku, że to tyle samo i wystarczyło. Za chwilę już Jeż mi płacił 13 zł, 3 zł, 5 zł itd.
U innego dziecka musiałam wyjść od konkretu. Potraktowałam monety jak takie kafelki z cyferkami. Położyłam 2 zł- nad nim narysowałam dwie kreski. Położyłam 1 zł- narysowałam jedną kreskę. Położyłam dwie dwójki i dziecko nad każdą narysowało po dwie kreski. Dużo takich ćwiczeń, dużo powtórek. Zaczęłam łączyć monety. Położyłam dwójkę i złotówkę. Dziecko samo narysowało odpowiednią ilość kresek nad każda monetą. Zliczyło i wyszło, że 3. Po wielu kolejnych powtórkach dziecko zrozumiało, że moneta 2, choć jedna, oznacza 2. (Po prostu myślmy czasem jak autyści).
Aby dziecku pomóc w obliczeniach pokazałam, że warto stukać w monety. Wiadomo…w dwójkę dwa razy, w złotówkę raz. Taka kinestetyczna podpowiedź. Odchodzimy od konkretu ale żeby się nie pogubić mogę sobie stuknąć. I jak położyłam 2zł, 2 zł i 1 zł dziecko postukało jednocześnie przeliczając i stwierdziło- 5 złoty! Mamy to!
Z każdym dzieckiem pracowałam indywidualnie. W grupie to nie zdałoby egzaminu. To trudna sprawa. Tu trzeba indywidualnego podejścia. Zajęcia z pieniędzmi trwały max. 30 min. Nie chciałam zmęczyć.
Sprawę opisałam ze strony osoby prowadzącej zajęcia indywidualne. Chłopcy uczęszczają do szkoły, gdzie realizują postawę, pracują w domach i na innych terapiach. Ja Wam w skrócie opisałam jak wyglądała moja rola w tej nauce, choć trzeba podkreślić, że przecież nie jestem jedynym terapeutą w ich życiu. A każdy terapeuta, każdy nauczyciel wnosi w ich życie coś pozytywnego.